Wiele podróżuję, i to w najdalsze zakątki świata. Jeszcze kilka lat temu miałam bardzo duże problemy z przestawieniem się na czas lokalny (przy okazji – dlaczego nie ma zgrabniejszej nazwy w języku polskim na jetlag?). Czym jest w ogóle jetlag? To skutki uboczne przekraczania kilku stref czasowych i zaburzenia cyklu dnia i nocy. Organizm tego nie lubi! Gdy lecimy na inny kontynent, często wiąże się to z dużymi różnicami czasu. Może to już być odczuwalne przy 3 godzinach różnicy. A co dopiero taka podróż do Nowej Zelandii, gdzie jest to aż 12 godzin!

Najczęściej wiązało się to u mnie z pobudką w środku nocy i odpływaniem w południe. Jak to zwalczyłam? Nie, nie melatoniną czy dieta (jest taka podobno) a zwyczajnym przechytrzeniem organizmu. Ogólna zasada jest taka, że zaraz gdy przyjeżdżamy na miejsce powinniśmy przestawić się na czas lokalny. Jeśli wylądowaliśmy rano… Musimy wytrzymać do wieczora ze spaniem. Serio warto się ciut przemęczyć, następnego dnia będziesz miał jetlaga z głowy. Wystarczy naprawdę chociaż do 18 lub 19 wytrzymać. Przy kilku przesiadkach i długiej podróży warto na bieżąco sprawdzać jaka jest godzina na miejscu. I tak gdy wiedziałam, że ląduje rano w Nowej Zelandii, starałam się ostatni lot po prostu przespać, wedle zasady, że wtedy była noc w Nowej Zelandii.

Autorka

Solo traveler around the world

1 Comment

Zostaw komentarz